Skip to main content

Lektura Listów z Australii była dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Nic nie wiedziałem o Krystynie, którą przed dziesiątkami lat tak mocno pokochał i o dozgonnej z nią korespondencji Marka – jak go nazywali przyjaciele i jak podpisywał swoje listy do niej. Uderza w tych listach przeciwna szczerość, wyspowiadał się Krystynie z wszelkich kłopotów redakcyjnych, finansowych, swojego życia małżeńskiego, nawet przelotnych randek czy mniej lub bardziej niewinnych flirtów. Opisywał również wygląd, urządzenie kolejnych mieszkań, w których przebywał, ceny w sklepach, sposoby dojazdów do pracy, więc się szczegółowych sprawozdań Krystyny z jej życia w Polsce, z każdego dnia, z każdej chwili, interesując się rozwojem jej dzieci i wszystkim, co się wokół mnie działo, w kulturze i polityce. Ciągle pamiętał o wysyłaniu prezentów dla niej i dla dzieci. Prosił często o książki i czasopisma z kraju, domagając się nieustannie, nienasycenie listów, listów i listów, które wpłynęły do niego przez blisko trzydzieści lat.

Użyłem kiedyś powiedzonka, że lubił „wino kobiety i śpiew”, ale po przeczytaniu Listów wyłonił się przede mną zupełnie inny portret Romana Gronowskiego, człowieka głęboko myślącego, przeżywającego intensywnie każdy dzień, wrażliwego na krzywdy poszczególnych ludzi, jaki naród, szczególnie doświadczony okrucieństwami drugiej wojny światowej i jej następstwami.

Odcyfrowane z trudem przez dr Bogumiłę Żongołłowicz listy, pisane ręcznie, mało czytelnymi literami, są dokumentem życia polskiego emigranta politycznego w drugiej połowie XX stulecia. Powinny uświadomić czytelnikom w Polsce, że drogi byłych zesłańców losu, którzy wbrew własnej woli musieli szukać schronienia gdzieś na krańcach cywilizowanego świata, nie były łatwe. Tęsknili oni, jak Gronowski, do ziemi ojczystej, do Europy. Marzyli o „atmosferze przedwojennej Warszawy”, która już nie istniała i w dawnym duchu odrodzić się nie mogła. Autor Listów był typowym przedstawicielem polskiej inteligencji wychowany w dwudziestoleciu między niepodległości, wiernej hasłu: życie dla ojczyzny.

(…) wyrazić mój podziw dla dr Bogumiły Żongołłowicz, że potrafiła pokonać wszelkie trudności, by dać do ręki czytelnikowi listy z Australii. Ta książka nie spadła z nieba. Trzeba było najpierw uzyskać zaufanie oraz pozwolenie właścicielki ja te stawki w Warszawie. Mało jest żadna z osób, które zdołałyby tego dokonać. Drugą sprawą było czytanie 126 listu, a zwykle każdy po kilka stron i wybranie z nich odpowiednich fragmentów. Wiem z doświadczenia jak trudne, denerwujące jest żmudne są próby odszyfrowania niewyraźnych rękopisów. Ile przykrości sprawia napisanie, że słowo jest nieczytelne. Nie jestem pewien, czy wszyscy czytelnicy zdają sobie z tego sprawę. Trzecim punktem było zdobycie funduszy na wydanie książki. Dr Żongołłowicz pokonała wszelkie przeszkody i doprowadziła do wydania w ładnej szacie Listów Australii Romana Gronowskiego.

Lech Paszkowski
Fragment wystąpienia podczas promocji książki w Melbourne, 3 grudnia 2005 r.

Bogumiła Żongołłowicz Konsul
Roman Gronowski w redakcji „Tygodnika Polskiego” (Melbourne) z Wojtkiem Ostrowskim
Bogumiła Żongołłowicz Konsul
Mirosław Kucharski – wydawca i Bogumiła Żongołłowicz w Archiwum Emigracji, Toruń 2005.
Fot. Joanna Krasnodębska
Bogumiła Żongołłowicz Konsul
Krzysztof Kolberger czyta fragmenty Listów z Australii w Klubie Księgarza w Warszawie, 28 września 2005 r. Fot. Katarzyna Żongołłowicz