Kwiecień 1911
Fremantle 

23 Niedziela, dzień bardzo ładny, rano morze było bardzo niespokojne. Do śniadania założono na stół deski, ochraniające talerze od spadania. Koło południa morze uspokoiło się. Koło 12 ½ zaczął się pokazywać ląd Austryalijski. Podjeżdżając bliżej ujrzeliśmy sporą wysepkę, górzystą.

Na wysepce tej były 2 latarnie morskie i kilkadziesiąt domów. Niedaleko widać było również kilka innych bardzo małych wysepek. Stanęliśmy jakieś ¼ mili od portu oczekując na doktora. Nadjechał wkrótce statek, z którego wysiadło 2-ch doktorów i paru urzędników. W asystencji kapitana, oficerów i doktora urzędowego przyszli na pokład I klasy i przystąpili do nudnej i długiej ceremonji badania wszystkich pasażerów III klasy. Było ich przeszło 400-tu, a ponieważ doktór oglądał ręce i gardło każdego, więc można sobie wyobrazić, ile to czasu trwało! Drugi doktór przyszedł do nas, ulokował się w sali jadalnej i zaczął podług listy pasażerów, kolejno wywoływać. Ponieważ miałem małe zadraśnięcie na ręku, więc uważniej zaczął mnie badać i poprosił abym mu pokazał język. Wreszcie po skończeniu oględzin okręt ruszył dalej. Była godzina 4-ta, tymczasem mieliśmy być tam już o 1-szej. Brzeg lądu stałego jest górzysty. Oczywiście niewysokie góry, lecz dość wysokie wzgórza. Z daleka, szczególniej przez lornetkę miasto wyglądem przypominało miasta chińskie. Widać bowiem tylko małe domki parterowe z płaskimi dachami, werandami naokoło. Naokoło miasta dość zielono, wszędzie widać drzewa względnie wysokie. Poszycie za to bardzo ubogie. Trawa przez słońce zupełnie prawie wypalona. Przypatrując się przez lornetkę nie spostrzegłem ani jednego człowieka. Było to święto, więc wszyscy anglicy solennie go obchodzili. Port jest wąski w kształcie wydłużonego kwadratu. Od strony miasta nie ma lądu, lecz wypada nań rzeka Murray, dość głęboka i szeroka. Po prawej stronie od wjazdu stoją okręta pasażerskie. Po lewej stronie towarowe. Port jest o tyle wygodnie urządzony, że okręty mogą stanąć przy samym lądzie, gdyż jest na tyle głęboki. W porcie stały tylko 3 okręty niezbyt wielkie. Jeden „Thüringen” jechał również do Sydney’a. „Scharnhorst” stanął przy samym lądzie. Nie spuszczono mostku, a przerzucono tylko schodki, tak jak na statkach warszawskich. Tłumy osób przypatrywały się naszemu okrętowi. Orkiestra grała. We czterech Mr Woodword, Megay z synem i ja udaliśmy się na ląd. Przez długość portu ciągnie się trotuar drewniany, dosyć szeroki po którym biegną 3 tory kolejowe. Równolegle do niej stoją drewniane długie baraki dla bagaży.

Po przejściu trotuaru wydostaliśmy się na szeroką i pustą ulicę. Po drugiej stronie ciągnie się dworzec kolei Perth – Fremantle – Albany. Aby dostać się do miasta trzeba przez kilkadziesiąt schodów wejść na długi, drewniany most nad torem kolejowym. Po przejściu mostu znaleźliśmy się na trójkątnym niedużym placu przed banhofem. Wprost z banhofu jest ulica. Na prawo pierwszy budynek, to gmach poczty. Domy niezbyt wysokie, najwyżej dwupiętrowe. Sklepy wszystkie z wyjątkiem owocarni, zamknięte. Widząc otwarty sklep z kartami pocztowymi, chciałem kupić, lecz właścicielka powiedziała, że dopiero o 9ej będzie mogła sprzedać. Minęliśmy kilka sklepów galanteryjnych i owocarni. Owoce wspaniałe i tanie. Bardzo długo stałem przed sklepem futrzanem z wypchanymi ptakami. W jednym oknie były ptaki europejskie, w drugim austryalijskie. Wspaniałe upierzeniem zimorodki, żołny, wielkie sójki, kaczki wodne dopełniały wystawy kangury i kaczonosy.

Na skrzyżowaniu ulic wsiedliśmy do tramwaju elektrycznego. Jechaliśmy przez ulicę równoległą do portu idącą w górę. Po obydwu stronach jej były małe domki, przeważnie drewniane z płaskimi dachami i werandami naokoło. Ziemia –przeważnie piasek lub zupełnie naga gliniasta. Chwilami widać było ocean i wyspy. Wreszcie skręciliśmy w głąb lądu i stanęliśmy w polu. Przed nami ciągnęła się w dalszym ciągu szosa po obydwu stronach zagrody domki otoczone drzewami i parkanem. Trawy wszędzie ani śladu, była to bowiem jesień, może trawa była wypalona przez słońce. Wszędzie porozrzucane drzewa, lecz rzadko, daleko od siebie.

Ubarwienie różnych odcieni koloru zielonego. Przeważały jednak eukaliptusy. Niektóre bardzo wysokie i rozłożyste. Gdzieniegdzie niskie karłowate rośliny. Wszędzie wzgórza i pagórki. Horyzont zamykał się wysokim lasem eukaliptusowym. Nie można powiedzieć, aby krajobraz ten był bardzo ładny, ale miał zupełnie coś odmiennego od wszystkiego co dotychczas widziałem w Europie, Afryce i Azji. Ziemia wszędzie piaszczysto-wapnista.

Władysław Noskowski
Dziennik z pierwszych tygodni w Australii (2011).
Fragment z zachowaniem oryginalnej pisowni.


© Bogumiła Żongołłowicz